8 stycznia 2015

Highline nie tylko dla orłów

Niewielu ludzi wie, że na szczycie tych skał znajdują się ruiny XII w. zamku



Śmigając bezproblemowo po 60, 80 czy nawet 100 m longach wydawałoby się, że krótkiego highlina powinniśmy wciągnąć nosem. Oczywiście są talenty jak Paweł J. czy też mój bułgarski znajomy Serafim, który swego czasu tylko uprawiał trickline, nigdy nie miał styczności ze sprzętem wspinaczkowym, a zrobił swojego pierwszego highlina 27 m/50 m w 3 próbie, następnego 25 m/40 m dzień później już OS FM. No cóż, tylko pozazdrościć. 


Serafim na swoim pierwszym highlinie od razu zwieńczonym sukcesem (2012 r.)


Niestety większość śmiertelników w tym i ja, siadając na swoją pierwszą wysoką taśmę, nie jest wstanie podnieść swoich czterech liter. I nie chodzi tu o lęk wysokości. Po prostu nasze ciało - mimo chęci mózgu - nie chce z nami współpracować, jest jak sparaliżowane. 


Paweł J. na jednym ze swoich pierwszych highlinów wykonuje trickasa  (2011 r.)



Dla początkującego każda taśma na wysokości 7-8 m jest highlinem", później ta granica trochę się przesuwa i niższe taśmy umownie nazywamy midlinami, a te wyższe, highlinami. Dla mnie highline zaczyna się od około 17-20 m - upadek z tej wysokości jest już raczej śmiertelny.


Mój pierwszy znaleziony i zariggowany highline w BG. Mimo upływu czasu uwielbiam tu wracać




Swojego pierwszego highlina przygotowałem w listopadzie 2009 roku w Bułgarii, ale by go przejść musiałem popracować dokładnie rok. Oczywiście Bułgaria jest daleko, więc nie miałem za bardzo możliwości sprawdzania swoich postępów, jednak zapewniam was - były one mizerne, ale za to miałem sporą motywację. Nie będę w tym poście opisywał kwestii sprzętowych, a jedynie swoje spostrzeżenia.

Systematyczny trening zawsze procentuje, tak więc powinniśmy znaleźć sobie miejscówkę, na której możemy regularnie trenować. Oczywiście treningi nisko nad ziemią także są ważne, ale jeśli chcemy chodzić na higlinach to lepiej jednak znaleźć coś wyższego. Miejscówka na początek nie musi być ani długa, ani wysoka. Spokojnie nam wystarczy 15-20 m na wysokości, co najmniej 8-10 m. Oczywiście długość taką powinniśmy śmigać bez problemowo na ziemi. Nie przejmowałbym się zupełnie przelicznikiem długości longów do długości highlinów 3:1 - jest za dużo czynników, które mają wpływ na tę korelację, więc nie ma co zaprzątać sobie nią głowy. Moja pierwsza treningowa miejscówka miała 32 m długości i 9 m wysokości.

Na tak niskich miejscówkach, jako backupu używajmy drugiej taśmy lub liny statycznej. Przy backupie z liny dynamicznej, jeśli pęknie taśma, możemy niestety zaliczyć glebę.



Miejscówka: długość drzewo-drzewo 34 m, wysokość w miejscu odpadania 9 m. Test backupu z dynamicznej liny połówkowej 8,5 mm. Wniosek -  na midlinach róbmy backupy tylko z drugiej taśmy lub liny statycznej. Przy linie dynamicznej w najlepszym przypadku połamiemy nogi. Tu odpadłem spod taśmy, a i tak pacnąłem czterema literami o glebę.




To samo tylko na backupie z taśmy


Podczas treningów w parku starajmy się chodzić na zdublowanej taśmie, by przyzwyczaić się do większej masy taśmy z backupem. Dodatkowo jak zbierze się w parku większa grupka slacklinerów i każdy przyjdzie ze swoim sprzętem  to spróbujmy wszystkich taśm. Każdy rodzaj, każde napięcie i długość dają różną charakterystykę, a zróżnicowany trening będzie miał korzystny wpływ na nasz przyszły progres. Ciągłe chodzenie po tym samym powoduje adaptację mięśniową w sensie negatywnym, takie ćwiczenie nie robi na naszym organizmie należytego szoku i tym samym nie mamy postępu. Dlatego nawet jak jesteśmy sami to starajmy się, co jakiś czas rozwieszać coś innego, coś co sprawi nam na początku problem.
Zobaczcie w necie jak chodzi światowa czołówka i starajcie się na treningach naśladować ich technikę. Utrwalone prawidłowe wzorce ruchowe w konsekwencji będą miały przełożenie na wasz wynik sportowy. Wyeliminowanie błędów po czasie jest bardzo trudne lub nawet niemożliwe. Coś o tym wiem. 

Gdy będziemy próbowali swojej pierwszej wysokiej taśmy to powinniśmy przygotować się na to, że najwięcej upadków zaliczymy podczas wstawania lub pierwszych kroków, dlatego miejscówka musi mieć dostateczną wysokość, a my musimy odpowiednio daleko odsunąć się od stanowiska. Poniżej urywek z filmu Wawaline.




Powinniśmy mieć opanowane wstawanie na taśmie z siadu
, przynajmniej kilka metrów od stanowiska. Mi nauka „Chongo” szła strasznie opornie, więc trenując w parku zacząłem wieszać taśmę na tyle wysoko, by jedyną metodą wystartowania było właśnie wstanie z siadu. Chcąc nie chcąc, w końcu załapałem, choć na początku źle, bo wstawałem z jednej nogi, co bardzo obciążało kolano. Zresztą wstawanie z siadu przydaje się nie tylko na highlinach, ale również na longach. Na pierwszym filmiku wstaje z siadu mój bułgarski znajomy Serafim, a na drugim zobaczycie moje pseudo chongo"- grunt, że skuteczne.




Do pozycji wyjściowej „Chongo”  możemy przejść na dwa sposoby - popularniejszy, tak jak u Serafima, jest taki: nogę postawić z tyłu i przenieść na nią ciężar ciała odpychając się rękoma od taśmy lub tak jak u  mnie - stawiając nogę z przodu, przenieść na nią trzeba ciężar ciała jedną ręką przyciągając się, a drugą z tyłu odpychając się od taśmy.
Jeżeli nie jesteśmy wstanie wstać z siadu, to warto sobie posiedzieć na taśmie. Nasze postrzeganie miejsca się zmieni i przy następnym treningu hajek" będzie wydawał się wyraźniej niższy, a taśma jakby krótsza, co ułatwi nam przełamanie się. W szerszej perspektywie mam dokładnie tak samo na początku i na koniec sezonu.

Górna asekuracja?
Na początku mojej przygody z highlinem zawiesiliśmy nad taśmą równoległą linę do asekuracji lub minimalnego przytrzymywania się.
Efekt przytrzymywania był absolutnie taki sam jak w parku, gdy początkującemu podajemy rękę – bez większych problemów jesteśmy wstanie pokonać taśmę. To samo na wysokości, gdy można było nawet delikatnie się przytrzymać, wszyscy śmigaliśmy po haju bez problemu, gdy pomocy jednak zabrakło - nikt nie był wstanie zrobić nawet 3 kroków. Kilka lat później powtórzyłem to na moich znajomych i efekt był absolutnie taki sam. Moim zdaniem szkoda jednak czasu na takie ćwiczenia - nic to absolutnie nie daje.

Gdy przytrzymujemy ręką lonże to takie ćwiczenia absolutnie nic nie wnosi. Szkoda na to czasu (2009 r.)



Co do chodzenia z górną asekuracją to wydaje mi się, że możemy sobie poćwiczyć, ale lonża wisząca z przodu będzie nam przeszkadzała, a w sytuacjach awaryjnych zamiast starać się zachować równowagę, będziemy łapać linę.

Tak już lepiej, ale lina z przodu jest wkurzająca (2009 r.)



Jeżeli miejscówka pozwala to możemy poćwiczyć wiążąc asekurację z tyłu uprzęży. Wtedy nic nam się nie plącze przed oczami i jest znacznie lepiej. Oczywiście do zabawy potrzebujemy partnera, który będzie nas asekurował, a po odpadnięciu szybko opuści na ziemię. Tak możemy trenować na jednej z warszawskich ścianek, gdzie wisi slack na wysokości około 3,5 m. Czy jest to doby trening? Trudno powiedzieć, może na pierwsze 2-3 razy.
Powinniśmy przyzwyczaić się do lotów. Tak jak we wspinaniu, jeśli wspinamy się tylko na wędkę to trudno nam będzie poprowadzić drogę, choć technicznie będzie to dla nas łatwe, to psychicznie możemy nie dać rady.
 Zresztą przełamanie własnego strachu też może być dla nas bardzo dobrą motywacją.

Upadki i łapanie za taśmę

Pierwsze upadki zazwyczaj wyglądają tak ;)


Mimo, że niektóre upadki wyglądają strasznie, w zasadzie nie mamy czego się obawiać. Highline jest sportem bardzo widowiskowym, ludziom wydaje się, że wymaga nie lada odwagi i niesie ze sobą spore ryzyko. W gruncie rzeczy jednak nie jest to sport ekstremalny, ani nawet wysokiego ryzyka, oczywiście jeśli się asekurujemy, używamy odpowiedniego sprzętu i mamy odpowiednią wiedzę. Zasadniczo niebezpieczeństwo jest takie jak podczas sportowego wspinania na ubezpieczonych drogach, czyli prawie żadne. Wszystko to kwesta treningu i opanowania sprzętu. Buldering jest o wiele bardziej niebezpieczny. Oczywiście jest garstka highlinerów chodzących bez asekuracji (do czego oczywiście nie zachęcam) i jest to już forma ekstremalna highliningu, niczym Proximity flying.



Raczej nie będzie to kontrolowane odpadnięcie (2010 r.)





Przy upadkach z wysokiej taśmy, co najwyżej nabijemy sobie kilka siniaków. Od początku naszej przygody z highlinami starajmy się łapać taśmę przy upadkach. W początkowym okresie będziemy mieli mnóstwo siniaków na udach i w różnych innych miejscach. Zdarzało mi się wybić nawet kciuka. Nie ma, co się stresować, po pewnym czasie nie będziemy już tyle latać, nauczymy się łapać taśmę i siniaków nie będzie. Różnica w obciążeniu stanowiska przy łapaniu taśmy i locie pod taśmę nie jest jakaś ogromna i moich treningowych liniach wahała się od 160 kg do 220 kg.

Początki są bolesne - siniak tu, siniak tam


Teraz często mi się zdarza, że przy stracie równowagi po prostu siadam na taśmę. Nie wiem, czy jest jakaś specjalna technika łapania, ale ja robię to tak: szybkie pochylenie do przodu (nogi na taśmie), praktycznie jednocześnie łapię taśmę obiema rękami, taśma zsuwa się pod udo następnie pod kolano, a wszystko to z lekkim ruchem obrotowym. Nie wygląda to nawet na upadek, a na rodzaj przysiadu.






W czasie pierwszych highlinów radzę zakładać grubsze spodnie lub nawet dwie pary. Unikajmy łapania pod pachy lub z szeroko rozłożonymi rękoma i nogami na metodę, a może się uda. Oczywiście pierwsze próby będą wyglądały jak na filmiku poniżej.




Łapanie ma być jak precyzyjna 
bańka" do chwytu w czasie wspinania. Jeżeli wiele razy taśma uderzy nas w to samo miejsce, powinniśmy zrobić sobie przerwę do częściowego przynajmniej wchłonięcia siniaków, gdyż może się to skończyć poważniejszym urazem.
Być może kontrolowane upadki sprawiają, że nie walczę do końca, ale cóż, wolę tak niż włażenie po lonży. Zresztą, od kręcenia na lonży robi mi się niedobrze :)

Wracanie na taśmę
Gdy spadniemy pod taśmę musimy na nią wrócić. Zdarza mi się to niezmiernie rzadko, tak więc nie wychodzi mi to za ładnie, ale zobaczcie jak to robi Paweł J. (Jeśli lonżę mamy w 
koszulce" np. z taśmy rurowej, to wyjść jest znacznie łatwiej)



Nie jest to trudne, lecz po kilkunastu upadkach i wychodzeniu po lonży możemy się zmęczyć. Początkującym zalecałbym, by przy uprzęży mieli tiblocka, ropemana, czy kawałek repsznura i 60 cm pętlę. Nie mając opanowanej techniki wychodzenia, przy ich pomocy dostaniemy się łatwo na górę. 




Gdy po upadku wyjdę po lonży i złapię rękoma taśmę to zarzucam na nią nogi. Wisząc na leniwca, wpinam w taśmę ekspres, a następnie przypinam go do uprzęży. Jeśli posiadamy ekspres z hangoverem to jedziemy do stanowiska, jeśli nie, to wpinamy rolkę i dopiero ekspresem przepinamy się do rolki i jedziemy do stanu. Na krótkich highlinach wystarczy tylko ekspres, ale by nie usunąć tejpowania i ułatwić sobie przemieszczanie to robimy to swoistego rodzaju skokami pomagając sobie przy tym dynamiką taśmy. Gdy taśma wybija nas do góry to przeskakujemy na przód.


Gdy dojedziemy do stanu, by usiąść ponownie na taśmie wykorzystujemy siłę odśrodkową i dynamikę taśmy. Robimy zamach nogą i jesteśmy u góry. Spokojnie możemy poćwiczyć to w parku. 




Jak to było u mnie
Po pierwszej porażce, gdy nie udało mi się podnieś 4 liter na nowo zariggowanym bułgarskim highlinie wróciłem do Polski. Tu wkrótce nadarzyła się okazja spróbowania wysokiej taśmy z bardziej doświadczoną warszawską ekipą w Podlesicach, a dokładniej na Sadku. Z riggowaniem nie było problemu, bo dookoła rosną drzewa, a wysokość nie była zbyt duża. Na początek powiesiliśmy nawet jeszcze jedną linę u góry. Nikt nie miał problemów z przejściem, gdy przytrzymywał się delikatnie górnej lonży. Jednak gdy górnej lonży już nie było to problem mieliśmy nawet już ze wstaniem z siadu. Po kilku niepowodzeniach udało mi się zrobić swojego pierwszego 20 m OW. Poniżej kadr z filmiku.




Nastała zima, a my ponownie spotkaliśmy się z warszawską ekipą na moście Gdańskim. Rozwieszona taśma miała około 22 m na wysokości około 17 m. Wygodniej było startować z „rury” a nie z siadu, co niestety przy jednej z prób przypłaciłem uderzeniem plecami o tę właśnie rurę. Próby wyglądały obiecująco - udawało nam się robić po parę kroków, niestety podpłynęła policja, spisała nas i zabawa się skończyła. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że i tak by się nie udało. Wysokość i przestrzeń robiły swoje. Ostatecznie "most"padł dwa lata później w 
zimowej nocnej akcji przy -10 i zerowej widoczności.

Podczas jednej z prób wystartowałem z "rury", oczywiście po paru krokach odpadłem przywalając o nią plecami (2009 r.)


Kolejne wysokie taśmy rozwiesiliśmy na bunkrach w Janówku 11 m i 17 m. Po kilkunastu próbach padły. 

Na bunkrach w Janówku. Temperatura grubo poniżej 13 st (2009/10 r.)




Nastał rok 2010. Było dużo treningów w parku, ale brakowało miejscówki do treningów na wysokiej taśmie. Latem znowu Bułgaria. Kilka przymiarek do „prawdziwego” haja, niestety - nieskutecznych. Co prawda udawało mi się wstać i robić parę kroków, ale nic poza tym. Mimo siniaków próbowałem jednak dalej. W końcu przy którymś upadku taśma ustawiła się bokiem i uderzając po raz setny w to samo miejsce doprowadziła do wewnętrznego krwotoku w udzie. Uraz okazał się na tyle poważny, że zaowocował miesięczną przerwą od slacka. Wtedy też po raz pierwszy zwątpiłem, że jestem za stary, że brak mi równowagi i do highlinowania zupełnie się nie nadaję. 


Slacka uprawiałem dalej, ale w parku. Przełomem było odkrycie miejscówki na Forcie Włochy. Niby nic takiego. Tylko 32 m długości, na środku 9 m wysokości. Po kilku sesjach byłem wstanie ją pokonać. Z treningu na trening było coraz lepiej.

Na nowej miejscówce - Fort Włochy (2010 r.)



Uskrzydlony spakowałem sprzęt i w grudniu pojechałem do Bułgarii. Zariggowałem swojego zeszłorocznego highlina i tym razem udało mi się go przejść i to całe 4 razy. Łzy w oczach i ogromna radość. Udało mi wygrać z najtrudniejszym przeciwnikiem – nad sobą samym. Na żadnym innym highlinie już nie doświadczyłem takiego uczucia.
Zacząłem poszukiwanie następnej miejscówki. Znalazłem fenomenalną jaskinię w Karlukowie, gdzie obiłem swoją drugą, jak się potem okazało 46 m linię, która była moim celem przez dość długi czas. 


Karlukowo. Powstało tu siedem linii. Pięć na wyjściach z jaskini i dwie w  jej środku

Po przejściu pierwszego highlina sprawy potoczyły się już lawinowo. W Warszawie często trenowałem na Forcie i przy okazji poznałem Pawła J., z którym znaleźliśmy jeszcze kilka miejscówek.

To chyba pierwszy urobiony przez  Pawła midline (grudzień 2010 r.)



Dodatkowo zrobiłem kilka fajnych linii w Kazimierzu Dolnym. W 2011 i 2012 roku skoczyliśmy z Pawłem do BG, padły kolejne haje. Od tego czasu przygotowałem i przeszedłem ich tylko w Bułgarii około 70. Czy lepiej chodzę niż 3 lata temu? Technicznie wydaje mi się, że podobnie, czyli raczej słabo -strasznie odstawiam nogi. Na początku źle załapałem technikę chodzenia i teraz mimo starań nie jestem wstanie tego wyeliminować z pamięci ruchowej, co oczywiście mści się na trudniejszych liniach. Psychicznie na pewno jest progres, w zasadzie przy długości highlinów, którą robię, główną rolę odgrywa głowa. Zresztą wystarczy, że mam w innej dziedzinie życia nerwówkę i już highliny za bardzo mi nie wychodzą.
Slackline jest dla mnie wspaniałym uzupełnieniem wspinania. Jako jedyny i podstawowy sport to trochę byłoby mi za mało i za nudno. Być może tak jest bo nie uprawiam tricklinu i nie mam specjalnie parcia na rekordy. Zresztą przez ostatni rok te osiągnęły niesamowite wartości, w highlinie zbliżając się prawie do 400 m. Ja ze swoimi liniami 40, 50 czy 60+ to specjalnie nawet nie mam czym się chwalić, zresztą nie jestem zawodnikiem" i robię to  dla przyjemności. Swoje miejsce w tym sporcie znalazłem w szukaniu nowych miejscówek. Samo znajdowanie i przygotowanie nowych linii zajmuje o wiele więcej czasu i jest trudniejsze od samego przejścia, a nieraz nawet i ryzykowne. Przy okazji przeżywam mnóstwo przygód, poznaje nowych ludzi i zwiedzam wiele niesamowitych miejsc. Oczywiście jest też trochę adrenaliny, gdy wchodzę na taśmę po raz pierwszy i zastanawiam się czy stanowisko, które przed chwilą zbudowałem na pewno wytrzyma :)



Jeden z piękniejszych, ale ze względu na kruchość skał najniebezpieczniejszych rejonów highlinowych w BG. 


I na koniec, jeśli komuś nie wychodzą highliny, naprawdę nie ma czym się przejmować. Trzeba być upartym, próbować, trenować, jeszcze raz próbować. Ważne, by małymi kroczkami dążyć do celu. Na pewno w końcu się uda. Pomyślcie o mnie. Nie jestem pierwszej młodości, slackline zacząłem uprawiać po czterdziestce, a talentu mi brakowało. 
Jeśli mi się udało, każdemu innemu z pewnością też to wyjdzie i to z o wiele mniejszym nakładem sił.





Koszmarek
SlackOn