Highlife po czterdziestce
Pierwszego slacka pokazał mi nasz klubowy kolega Wernix po powrocie z Patagonii. Nie udało mi się wtedy zrobić nawet dwóch kroków, ale nie zniechęciło mnie to, a wręcz odwrotnie. Nie dałem za wygraną i szybko skompletowałem swój własny slacklinowy zestaw. Po paru sesjach treningowych wreszcie osiągnąłem progress. Żona stwierdziła, że to niezły pilates (cokolwiek, by to znaczyło), a dla mnie był to zwyczajnie fajny dodatek do wspinania. Po jakimś czasie trafiłem na filmik z Dean Potterem chodzącym bez asekuracji po taśmie na wysokości 880 m w Yosemitach i film „The Line” z wrocławskim highlinerem Janem Gałkiem. Stwierdziłem – trudno, z czterdziestką na karku raczej mistrzem już nie zostanę, ale spróbować nigdy nie zaszkodzi. Trickline jakoś nigdy mnie nie kręcił, zaś longliny po jakimś czasie stały się po prostu nudne, no i wymagły sporej inwestycji w sprzęt, by można było naciągać coraz to dłuższe i dłuższe taśmy. A highliny mają w sobie to „COŚ”, co kocham najbardziej we wspinaniu.Koszmarek na „Schweppesie”, Karlukovo |
Jednak porażki muszą być. Zmuszają nas do intensywniejszej pracy i właśnie dzięki nim nie spoczywamy na laurach, a rozwijamy się dalej i spełniają się nasze marzenia.
Przełomem dla mnie był koniec roku 2010 kiedy udało mi się pokonać w samotności mojego pierwszego „prawdziwego” 24 m highlina „Saturn 10” w Bułgarii. Takiego uczucia radości i satysfakcji jak tam, doświadczyłem jedynie w górach po zrobieniu jakiejś drogi „z przygodami” na granicy swoich psychofizycznych możliwości. Uczucie to zostaje na całe życie.
Mój pierwszy highline „Saturn 10” |
W międzyczasie trenując, w parku na taśmie, poznałem młodego Pawła J.(UKA), który jak ja pasję wspinaczkową połączył z zamiłowanie do slacklina. W roku 2011udało nam się zrealizować dwa wyjazdy do Bułgarii: pierwszy na majówkę – wspinaczkowo-slackowy i drugi już typowo highlinowy (Paweł miał kontuzję ścięgna przez, co nie mógł się wspinać) w sierpniu.
Przejdźmy do rzeczy.
...Nareszcie wolne. Pakuję do auta cały szpej wspinaczkowy i dwa wielkie wory ze sprzętem do slacka (w tym wiertarkę i 60 boltów). Paweł doleci za kilka dni samolotem. Ruszam i po 20 godzinach jazdy non-stop, pomijając oczywiście czterogodzinne stanie na granicy Serbsko-Bułgarskiej, jestem na miejscu.Niesamowita jaskinia Devetaszka |
„Prochodna” w miejscowości Karlukowo. Znajdują się tam 72 drogi wspinaczkowe z tego aż 55 powyżej 6c w tym jedenaście od 8a+ do 8b+ i pięć nad 8c. Miejsce to idealnie nadaje się do wspinania w gorące letnie dni i w czasie deszczu. Dobrze jest mieć ze sobą 70 m linę. Spać można spokojnie w namiotach na polanie przed wejściem. Jest też bieżąca woda, która ma dość dziwny smak, ale problemów żołądkowych nigdy po niej nie mieliśmy.
„Oczy Boga” w jaskini Prohodna |
Po oględzinach obijam nowego highlina „Schweppes” o długości 29.5 m. Pogoda zupełnie jak nie w maju – zimno i leje. Wreszcie dolatuje Paweł i od razu wracamy do Karlukova zmierzyć się ze „Schweppesem”. W sumie ma tylko 46 m wysokości, ale ogromna czeluść tej groty potęguje doznania przestrzenne. Są święta wielkanocne i ilość turystów, wspinaczy oraz skaczących na bungee jest przerażająca. Mam wrażenie, że cała Bułgaria przyjechała nas ogladać, a to dopiero mój drugi „prawdziwy” highline, natomiast Pawła pierwszy.
Koszmar na „Schweppesie”, Karlukovo |
Paweł robi trickasa na „Schweppesie”, a to jego pierwszy haj w życiu ;) |
Niestety przechodząc taśme nie potrafię się wyłączyć na otaczający świat i rozprasza mnie nawet dźwięk latającego gdzieś obok komara. Tutaj zupełnie nie możemy się skupić. Trzy, cztery kroki i lot. Przynajmniej przetestujemy solidność stanowisk. Trudność też zwiększają 2,5 m taśmy stanowiskowe – wszystko jest bardziej chwiejne. Jednak nie poddajemy się, walczymy... przy oklaskach widowni i krzykach lecących na bungee, w którejś próbie udaje nam się przejść. Uf! Co za koszmar, ale za to jaka ogromna satysfakcja. Następnego dnia już bez widzów przechodzimy go jeszcze parę razy i w ramach restu udajemy się na Vratzę – mojej wspinaczkowej mekki.
Vraca |
Jest tu ponad 400 dróg od 20 m do 430 m o trudności 4–8c. Wspinamy się parę dni na miejscowych klasykach. Jest pięknie. Śpimy na kwaterze w we wsi Zgorigrad u pani Kristiny. Niestety tą słodką idyllę przerywa totalne załamanie pogody. W poszukiwaniu suchej skały udajemy się na południe w okolice miasta Płowdiw. W skałach zwanych „Bryanovshtitsa” naciągamy highlina „Saturna 10” i do znudzenia po nim łazimy. A jeszcze parę miesięcy temu nie byłem wstanie się na nim wyprostować. Następnego dnia rest czyli wspin. Uderzamy drogą którą robiłem 23 lata temu. To tylko VI+ więc biorę tylko parę ekspresów. Kości i friendy zostają na ziemi. Pierwszy wyciąg, drugi…
– Kurwa czy ktoś tu w ogóle chodził przez te 20 lat? Jakaś rzadka i zardzewiała ta asekuracja, a w dodatku zaczyna padać.
– Wycofać się? – Napierać? Przecież nie będę sobie robił obciachu przed Pawłem, na szóstkowej drodze.
– Napieram. Wreszcie stan, ale tak jakby go nie było – dwa stare, pamiętające pewnie lata 50 „klincole” luźno siędzące w poziomej rysie. W życiu nie odważyłbym się ich obciążyć. Z nieba leje się woda. Ściągam Pawła i z duszą na ramieniu idę dalej. Wirtualna asekuracja, mokro... Nie wspinam się, a skradam by przypadkiem się nie poślizgnąć. Jeśli zlecę to pociągnę za sobą partnera. Po prostu koszmar! Z ogromną ulgą kończę wyciąg i drogę. Przyrzekam sobie w duchu, że już zawsze będę brał ze sobą przynajmniej komplet kości niezależnie od trudności drogi…
Cień Pawła w natarciu, skały Bryanovshtitscy |
Lato
Pojawiam się ponownie w BG w połowie lipca. W oczekiwaniu na Pawła przygotowuję i przechodzę dwa nowe highliny nad Morzem Czarnym – „Horizont” (18 m) i „Bastet” (31 m), cztery w okolicy Płowdiw „Skilas” (25 m), „Berenika” (27 m), „Wologes” (40 m) i „Kale” (27 m) oraz w Karlukowie obijam „Egzystencjalne zombie” (57 m). Oczywiście przygotowanie każdego z nich zajęło mi kilka dni. Trzeba znaleźć miejsce, dojść i wnieść cały sprzęt. Szczególnie we znaki dało mi się „Kale”, które robiłem w 40 stopniowym upale i „Bastet” gdzie do upału doszło jeszcze noszenie sprzętu przez wodę i strasznie krucha skała, która pod obciążeniem wypluwała z takim mozołem wbijane wcześniej wernikowe bolty.Highline „Bastet”, Sinemorec piękne miejsce, niestety strasznie krucha skała |
Moski highline „Horizont”, Sinemorec |
„Nostress”, Paweł odpoczywa :) na „Bate Meczo” |
Hajduszki Kamak, jedno z wielu magicznych miejsc w Rodopach w pobliżu trackiej świątyni Belantasz |
Mierzenie i wiercenie dziur pod bolty na „Vologesie” |
|
Paweł na „Kovarnym” |
Plany na ten rok mamy spore – przejść to, co nam się nieudało, obić parę nowych miejsc, które wypatrzyliśmy, ale nie starczyło już czasu oraz znaleźć coś nowego, możliwie wśród równie piękniej scenerii przyrody jak dotychczasowe highliny. Oczywiście w dni restowe od slakowania zamierzamy trochę się powspinać i czerpać jak najwięcej przyjemności z przebywania w górach.
Koszmarek
SlackOn!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz